Cześć, nazywam się Haji (Hadżi) i jestem etiopską kozą. No co się dziwisz, jestem kozą i już! Mam 4 nogi, biało-czarną skórę, taką zwyczajną w centki. Centków mam niedużo, dokładnie siedem i są różnej wielkości. Największa (czarna, bo uważam się za białą kozę z czarnymi centkami a nie czarną z białymi – żeby nie było nieścisłości) znajduje się na prawej i środkowej części mojego tyłka, pokrywa całą tylnią nogę aż po kopytka. Kopytka zresztą też są czarne, poza prawym przednim, które o dziwo jest brązowe. Nazywam to swoją naturalną skarpetką ale złośliwy kuzyn ze Szwecji (jak na etiopską kozę przystało rodzinę mam wszędzie) uważa że cuduję i to po prostu w błoto jakieś weszłam i nie chcę go zmyć bo lubię hipsterzyć. Osobiście nie wiem co to hipsterzenie i o co mu w ogóle chodzi ale mam to w głębokim poważaniu, a mówiąc inaczej właśnie w tej największej centce!
Oczywiście nie jestem jakąś tam byle jaką kozą, o nie! Co to to nie. Mam sterczące do góry 2 różki (lewy dłuższy od prawego o 2,3 cm), brązowe oczy, krótką bródkę (właściwie to tak naprawdę nie jest bródka. Mam po prostu nieco gęstszą sierść pod brodą) i średniej długości ogonek, którym lubie sobie od czasu do czasu pomerdać. Dlaczego merdam? Jest kilka powodów. Po pierwsze ze względów praktycznych, żeby te wstrętne muchy nie siadały, poza tym jako koza żrem wszystko więc i żołądek różnie reaguje i wytwarza dziwne biochemiczne gazowe substancje, które czasami, zwłaszcza jak najem się jakiegoś grochu co to na ulicy go znajdę to bez pomocy ogonka mogłyby mnie one najzwyczajniej w świecie zabić. Ponadto jako że jestem ładną, dorodną i niczego sobie kózką to lubie sobie tym ogonkiem pomerdać na przechodzące kozły – a niech się gapią pacany, a co!
Co do kozłów to dzielą się na kilka typów. Najbardziej popularny i najczęściej występujący w przyrodzie to głupi kozioł. Nie bez powodu utarło się wręcz ogólnoświatowe powiedzenie w tym temacie. W niektórych co prawda przypadkach o palmę pierwszeństwa w dziedzinie głupoty rywalizują zacięcie osły ale o szczegóły należałoby się podpytać oślić. Nie znam się to się nie bedę wypowiadać ale jedno jest pewne, czy to głupi kozioł czy osioł to zdecydowanie najliczniej reprezentuje swój gatunek. Nie będę wnikała w szczegóły i tworzyła kilkustronnicowego elaboratu z przykładami, własnymi doświadczeniami, analizą poszczególnych przypadków czy sytuacji (za dużo już na to zmarnowałam czasu w swoim życiu, zresztą nie tylko ja, prawda drogie Panie?). Sprawa jest oczywista i wystarczy zaglądnąć na pierwszą lepszą ulicę w Hararze (bo właśnie stąd pochodzę) by wiedzieć o czym mówię. Mówiąc o głupocie kozłów, nie mam na myśli wyłącznie tej potencjalnie seksualno-związkowo-rodzinnej ale najzwyczajniej w świecie takiej codziennej. Ileż to razy w życiu widziałam jak jakiś osobnik w poszukiwaniu drobnych liści, owoca czy innego trawska czy zielska albo w pogoni za jakąś mniej atrakcyjną ode mnie (rzecz jasna!) kozą wpadł pod przejeżdżający samochód bądź cieżarowkę. Ofiarny kozioł – przypadek? Nie sądzę! Aha i dygresję strzeliłam, a zapomniałabym wspomnieć o najważniejszym i moim ulubionym użyciu ogonka. Merdam ogonkiem na prawo i lewo, bo mam po prostu wyjebane!
Generalnie muszę przyznać, że moje życie do najłatwiejszych nie nalezy. Szwendam się co prawda po mieście cały dzień i generalnie to nic nie robię ale znaleźć tu pożywienie na ulicy nie jest tak łatwo, a do picia jakąś czystą wodę to zapomnij. Zbliża się co prawda pora deszczowa więc wody będzie pod dostatkiem, a że znam nieco dzielnicę to i wiem gdzie się woda gromadzi ale te nieustanne deszcze powodują, że mi się sierść puszy, kołtuni i sterczy we wszystkie strony. Takie kozie afro. Czasem mam wrażenie, że po takim obfitym deszczu zaczynam przypominać owcę! Baaaa..... raz nawet jakiś baran próbował się do mnie dobrać ale jak go tą moja brązową skarpetką kopnęłam to pokazał jedynie barani wzrok, po czym wywinął orła i poleciał gdzie pieprz rośnie. Później mu nieco współczułam bo za krzakami z pieprzem mieszkają hieny.... ale cóż, przynajmniej komuś na coś się przydał. Baran jeden!
Ok, święta nie jestem. Czasem jak się zjawi jakiś cudzoziemiec o karmelowej maści, ze sporym przyrodzeniem (mam oczywiście na myśli rogi – żeby mi tu nie wymyślać niewiadomo czego!) to kopytka mi się całe trzęsą. Raz przyjechał tu taki Hussajn z Arabii. Długa czarna broda, ciemne oczy i nieco krótkie ale grube i masywne rogi... Innymi słowy wreszcie ktoś z jajami. Spotkaliśmy się kilka razy, było miło nie ukrywam ale skubany.... wyskubał mi całą trawę w mojej prywatnej miejscówce (której notabene nikomu wcześniej nie pokazywałam), naobiecywał świetlanej, zielonej przyszłości, mówił, że mnie kocha, a ja głupia mu uwierzyłam, poszłam z nim na pastwisko i najadłam się liściu khatu które mi w zębach przyniósł i ani się obejrzałam i kilka miesięcy później miałam już gromadkę koźląt u boku. Koleżanki mi mówiły, że i tak miałam szczęście, że mnie nie zabrał z sobą. Plotki głoszą, że tam u niego to każdy pacan ma całe stado kóz, istny harem! I nawet ogonkiem żadna kózka pomerdać nie może, bo ucinają albo sznur na szyję zakładają i do obory upychają. Ale to jeszcze nic, znajoma mi mówiła o jednej kozie co do pracy do Jemenu pojechała. Rodzina zadowolona, pieniędzy nawet nieco przysłali, obiecali światową karierę, po czym po pewnym czasie słuch po niej zaginął. Jak pojechali jej szukać to się okazało, że na organy ją oddano, a jej skóra na jakimś beduińskim bębnie spoczywa, w zespole co po oazach na pustyni grywa. Ale wystarczy już o tym Jemeńskim Showbiznesie, rzecz tu się ma w końcu o mnie!
Koźlęta jak nieco podrosły, wysłałam na edukację do miasta do jakiejś włoskiej instytucji. Znajomy lis mi polecił. Podobno w dobrej dzielnicy, czysto, z udogodnieniami, z internatem i oferującą wysoki zachodni standard. Trochę mnie nazwa niepokoiła ale lis mnie zapewniał, że tam pić nie będą i że słowo ‘bar’ w nazwie to tylko taki łącznik i z barem nie ma nic wspólnego. Uspokoiło mnie to nieco, bo początkowo miałam pewne obawy odnośnie tej Gar-bar-nii. Pewnie mają tam teraz ostry wycisk i rygor bo na co dzień takie pyskate były te koźlęta (oczywiście po ojcu!), a teraz już od kilku tygodni siedzą cicho. Co więcej muszą się dobrze sprawować bo ta włoska instytucja przysłała mi w podziękowaniu ładny skórzany portfel. Wkrótce ich o wszystko dokładnie wypytam bo dostałam od Włochów zaproszenie na święta, by się spotkać. Co prawda opłacają bilet tylko w jedną stronę ale jestem dobrej myśli.
0 comments :
Post a Comment